Mitä kuuluu?

Mitä kuuluu? Czyli „jak się masz?” po fińsku. A jak się mam właściwie? No bardzo dobrze!😀 Nic na to nie poradzę, że nie lubię siedzieć za długo w jednym miejscu. No ale niestety pieniążki z nieba nie chciały ostatnio mi żadne spaść, by móc wyjechać znów gdzieś i poobijać się, no i poza tym, by już nie doprowadzać mojej całej rodziny do szału, wymyślając kolejny wyjazd, postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym i wyjechać na Erasmusa. Żeby było, że myślę o swojej przyszłości, zależy mi na studiach, chcę się rozwijać i takie tam bla bla bla. Wyjazd został wiec postanowiony w momencie rekrutacji na studia, bo przecież każda motywacja jest dobra do studiowania prawda? Po pewnym czasie przyszedł moment, kiedy trzeba było wybrać miejsce wyjazdu (to dopiero była trudna decyzja). Portugalia? Włochy? Francja? Wszystko jakieś takie nudne. No nic nie powalało mnie na nogi, dopóki na liście uczelni partnerskich moje oczy nie ujżały „SAVONIA AMMATTIKORKEAKOULU”. To musiało być to. Pozostawało jedynie „kilka” formalności i w taki oto sposób znalazłam się tu – w krainie jezior, lasów, zimna, ciemności, depresji, świętego Mikołaja i muminków – w Finlandii.

Jeden z moich prowadzących z którym miałam zajęcia jeszcze na Politechnice, bywa tutaj bardzo często i bardzo polecał mi to miejsce. Stwierdziłam, że od niego na pewno dowiem się w jaki sposób mogę się tu dostać, bo w tej części Europy jeszcze mnie przecież nie było. Podeszłam więc po zajęciach z takim zapytaniem i otrzymałam odpowiedz „no jest trochę drogo, ale jak się wcześniej Pani tym zajmie to spokojnie da się tanio ogarnąć takie połączenie lotnicze do Finlandii, nie ma z tym problemu by się zmieścić w jakimś 1000- 1500zł” ….

Jak się później okazało, z Gdańska do Finlandii lata się za jakieś 40 – 100 zł, więc jak ktoś ma ochotę mnie odwiedzić to zapraszam serdecznie! Co prawda cała podróż trochę zajmuje, a wrócić się stąd już nie da, bo trzeba przespać się na lotnisku, albo zbankrutować na jakieś inne połączenie, ale zaproszenie moje wciąż aktualne😀

Za co polubiłam Erasmusa od samego początku? Na dworcu czekał na mnie mój „opiekun” (tak tak, chyba gdy zobaczyli moje zdjecie i moją aplikację, stwierdzili, że taki ktoś jest mi potrzebny od samego początku😀 ) z karteczką w ręku, więc moje marzenie ze ktoś na mnie kiedyś będzie miał taką kartkę zostało spełnione (DZIĘKIIIIII❤ )

No dobra, ale przyjeżdżam, a tu dzień. Jasno. Słońce świeci. Wszyscy uśmiechnięci. Czy ja na pewno dobrze trafiłam? Zostałam zawieziona do akademika – przyjemne mieszkanka w otoczeniu lasów i jezior. W ogóle na każdym kroku tu jest las albo jezioro. Już zdarzyło nam się umówić ze znajomymi „nad jeziorem” w lesie, by po godzinie ustaleń ogarnąć się, że jesteśmy w zupełnie innym miejscu.

Jakie pierwsze wrażenia? Nie rozumiem jak można pić mleko do obiadu. Mięso. Ziemniaki. Sos. I szklanka mleka. A poza tym jak można jeść obiad między 11 a 13? Przecież do wieczora to już można umrzeć z głodu. I jeszcze nie wiem po co mi informacja na rozkładzie autobusowym, na przystanku, o której odjeżdża autobus z centrum, jeżeli nie mam pojęcia jak daleko i gdzie jest centrum?

Finlandia faktycznie nie należy do grupy krajów z prohibicją (uuufffff), ale chyba wolę już myśleć że tak jest, bo jeżeli za puszkę piwa 0,33ml płaci się 1,2 euro to z wizją prohibicji jakoś tak łatwiej się oswoić. No ale za każdą zwróconą puszkę dostaje się 0,15 euro, to biznes już kwitnie. Mam nadzieje, ze się nie przyzwyczaję i we Wroclawiu nie będę kolekcjonowała puszek by móc je potem zwrócić. Najtańsze wino 7 euro, więc w sumie dobrze, że ostatnio nauczyłam się je pić rozcieńczając wodą gazowaną, bo inaczej za szybko by się kończyło❤

No a jak szkoła? Bo przecież przyjechałam tutaj przed 1wszym września, by jak typowy szkolniak zacząć swoją edukację. Na dniach organizacyjnych poznaliśmy swoją grupę studentów którzy przyjechali na tę uczelnię na kierunki techniczne. Mnóstwo chętnych, bo aż 19 osób się odważyło, by spędzić ten semestr (a czasem nawet i rok) tu na północy Europy. Wszyscy dostali swoje plany zajęć. Wszyscy. Poza oczywiście mną. Dowiedziałam się, że wszystkie kursy, które wybrałam sobie przed wyjazdem, są w języku fińskim, więc nie ułożyli mi planu zajęć, bo najpierw chcieli się zapytać, czy przypadkiem będzie mi to przeszkadzać….  Co prawda, po spotkaniu z prowadzącymi okazało się, że nie będą wymagać ode mnie tego języka gdyż większość projektów jest realizowanych albo w firmie, albo na programach gdzie faktycznie język angielski jest używany, ale widok tych przedmiotów w moim planie zajęć jest dość ciekawy. Nie mam pojęcia co kiedy mam, bo te fińskie nazwy są długie, dziwne i trochę przerażające. Obietnica, że FInlandia jest dobrym wyborem, jeżeli chce za granicą studiować po angielsku, została dość szybko złamana.

Ale odważnie zapisałam się na język fiński dla obcokrajowców. Na pierwszych zajęciach okazało się, że nauczycielka mówi tak po angielsku jak ja po fińsku, więc to spotkanie było bardzo owocne. Odważnie też wybrałam się na fitness. Zapraszali wszystkich studentów z wymiany. Dobrze, że kiedykolwiek wcześniej trzymałam sztangę na zajęciach pump, bo inaczej ciężko było domyślić się o co chodziło naszej trenerce. Ale zajęcia te były bardziej skuteczne od lekcji fińskiego, bo powtarzane w kółko ULASZ i ALASZ (mam nadzieję, że to było w górę i w dół) zapadły mi na długo w pamięci.

Kupiłam sobie też rower. Ale chyba wolę przyjąć wersję taką, że znalazłam go gdzieś, a te 40euro zgubiłam. Zapotrzebowanie na rowery jest tu olbrzymie i każdy, kto przyjeżdża tutaj się w taki zaopatruje. Scieżki rowerowe są wszędzie i jest to najlepszy sposób transportu, bo ode mnie np. odjezdzają jedynie dwa autobusy na godzinę. Poza tym jest tu tyle cudownych miejsc do zobaczenia, że bez roweru no po prostu nie da się obejść. W związku z tym, jak pojawia się na tutejszym allegro jakaś oferta, to trzeba się bić o nią, bo znika równie szybko jak się pojawiła. Tak więc jak tylko zauważyłam, że jest jakiś dostępny rower, od razu się po niego chciałam zgłosić. I tak dostałam wiadomość o treści

„Today too ok building summer step open door A 48 name Kiiskii lift A and 8 kerros welcome”.

I wszystko jasne.

Jak już po wymianie tysiąca wiadomości dotarłam na miejsce, to zobaczyłam właściciela roweru, który wyglądał jakby się urwał z Laponii i był kuzynem pana świętego Mikołaja. Starszy pan, białe włosy, ale jakiś taki dziwny bardzo. Dobrze, że nie byłam tam sama, bo jak zabrał nas do ciemnej piwnicy, to stwierdziłam, że nieważne jaki rower mi da, płace mu te 40 euro i uciekamy jak najszybciej. No i tak stałam się właścicielką mojego wehikuł. W dół nawet jakoś jedzie. Po płaskim sobie radzi. No a pod górkę już lepiej mu jest jak się go prowadzi i idzie obok.

Apropo zakupów, to nie byłabym sobą gdybym nie odwiedziła fińskich secondhandów. Działają trochę inaczej niż u nas, bo każdy wyjeżdżając stąd może iść i sprzedać tam swoje rzeczy, dzięki czemu jest to najlepsze miejsce do nabycia garnków, talerzy, szklanek i wszystkich innych potrzebnych rzeczy do domu. W taki sposób stałam się właścicielką np. dwóch kieliszków do wina za euro, czy zestawu kubków i talerzy za 3. Tak więc dla chcącego nic trudnego.

Zakupiłam też sobie fiński numer (bo bez google maps działających non stop, bardzo ciężko tu się poruszać) więc nie bójcie się za bardzo jak dostaniecie wiadomość z jakiegoś dziwnego, za długiego i podejrzanego numeru.

Mam nadzieję, że z powodu kolejnego mojego wyjazdu, nie zapomnicie o mnie i że jak stanę się trochę bardziej „człowiekiem lasu” to dalej będziecie mnie lubić a mój chłopiec dalej będzie mnie kochać❤

Buziaczki. BEKI.

Dodaj komentarz