jak najszybciej nad ocean!

Wszyscy sie smiali, ze pisalam tylko o jedzeniu, wiec mialam wielki problem z zabraniem sie do napisania kolejnego wpisu, bo nie wiedzialam o czym mam pisac, jezeli nie moge o tym, co tu jest najlepsze! 😀 Dodatkowo musze sie przyznac, ze ku wielkiemu zaskoczeniu mam male problemy techniczne z laptopem (Olek, nie martw sie, zanim go odzyskasz, bedzie jak nowy) i musze siedziec w kafejkach, by cos napisac, co jednoczesnie nie ulatwia sprawy. Dobrze, ze tu w Ameryce Poludniowej sa one przynajmniej popularne, ale w zwiazku z tym, czasem ciezko jest znalezc wolne miejsce przy komputerze!  I tak samo okupowane sa budki telefonicze. Nie wiem, czy polaczenia tu sa tak drogie, czy z jakiego powodu ludzie wola uzywac takiego srodka komunikacji. A dzis np. stalam w kolejce do bankomatu, gdzie grupa ludzi przede mna pierwszy raz uzywala karty bankomatowej i potrzebowali pomocy bo nie wiedzieli jak dziala bankomat. Witamy w XXI wieku ! 😀

Boliwia to kraj, ktory pomimo bardzo niskiego standardu, braku sprawnego internetu ( co ciekawe w kazdym mozliwym miejscu istnieja informacje o dostepnosci wifi – w autobusach, restauracjach, barach- tylko po to, by zachecic do wejscia a pozniej i tak okazuje sie ze owo wifi nie dziala), czesto braku cieplej wody w hostelu – bardzo przypadl mi do gustu! Wiec aby za szybko nie opuszczac tego kraju, po opuszczeniu Sucre, zmierzalismy w strone kolejnego miejsca, ktore obowiazkowo bedac w Boliwi trzeba odwiedzic, czyli Isla del Sol. Wyspa ta znajduje sie na jeziorze Titicaca, czyli na prawie najwiekszym jeziorze Ameryki Poludniowej. Aby dotrzec na wyspe, najpierw musielismy spedzic noc w Copacabana a nastepnie z samego rana odbyc 2,5 godzinna wyprawe lodeczka na te wlasnie wyspe. Nie wiedzac co nas czeka, zabralismy wszystkie swoje rzeczy i wykupilismy bilet w jedna strone na jeden kraniec wyspy. Po dotarciu okazalo sie, ze zwiedzanie z tamtej strony ogranicza sie do jednego fragmentu i zajmuje kolo 2 godzin i najlepiej by zajac caly dzien, jest wybrac sie marszem na drugi koniec wyspy i stamtad wrocic na staly lad. Jednak wedrowka na wysokosci prawie 3900mnpm dla mnie do najprzyjemniejszych nie nalezala, zwlaszcza z plecakiem na plecach, ktory nie wiem dlacczego z dnia na dzien staje sie co raz ciezszy, wiec marudzac i zmieniajac sie w typowego turyste, wykupilam bilet, by lodka poplynac na drugi koniec. Isla del Sol faktycznie nalezy do tych magicznych. Calkowity brak cywilizacji, brak samochodow, male chatki i dzikie osly (taaak zwlaszcza one!

W ten sposob pozegnalismy sie z Boliwia, bo tego samego wieczora wsiedlismy do autobusu, ktory wywiozl nas do Cusco znajdujacego sie w Peru. Przybylismy do Cusco chyba po godzinie 4ej – fantastyczna pora, bo ani to szukac hostelu, ani to isc gdzies zjesc, wiec standardowo przetrwalismy te kilka godzin na dworcu i nastepnie udalismy sie w stronie centrum w poszukiwaniu noclegu. Zazwyczaj nie sluchamy ludzi, ktorzy oferuja nam nocleg i zapraszaja do siebie, ale tym razem pani ktora zaproponowala nam swoj nocleg, tak zaszalala z cena, ze nie mielismy wyjscia i musielismy skozystac z jej oferty, bo jeszcze nigdzie nie spalismy za 3 dolary! Hostel faktycznie do najbardziej ekskluzywnych nie nalezal, ale mial dzialajacy intenert i mega wygodne lozka wiec ochoczo w nim zostalismy. Jak sie okazalo hostel ten byl istna zbieranina hipisow, dziwnych podroznikow, albo prosciej mowiac- po prostu melina i wieczna imprezownia! 😀 Tak czy siak, za takie pieniadze bylo to miejsce perfekcyjne, a i tak nie mielismy okazji za dlugo wnim przebywac, bo nastepnego dnia wybieralismy sie na wycieczke do Machu Pichcu! Wybor wycieczki nie nalezal do najlatwiejszych i najprzyjemniejszych, bo ofert bylo mnostwo i trzeba bylo wybierac nie wiedzac czy ufac i brac najtansza czy brac drozsza wygladajaca lepiej. W koncu po odbyciu wielu wizyt w biurach turystycznych zdecydowalismy sie na 3dniowa wycieczke, z dwoma noclegami w miescie Machu Pichcu i z jednodniowa calodniowa wizyta w ruinach z przewodnikiem. Zaskakujaco, wybralismy najtansza oferte haha, ale powiem, ze troche sie obawialam, bo facet ktory nam ja sprzedawal nie byl do konca trzezwy, ale w ameryce poludniowej, jak wiadomo, nic nie moze dziwic czlowieka, wiec i jemu zaufalismy.

Machu Pichcu okazalo sie, ze wcale nie jest tak blisko jak myslelismy i dopiero po calym dniu jazdy dotarlismy do punktu, w ktorym to trzeba bylo zmienic srodek transportu na pieszy, albo mozna bylo tez zakupic bilet na przejazdzke pociagiem. Cena jednak nie zachecala do podrozy koleja, wiec cala grupa wybralismy wedrowke wzdloz torow kolejowych. Po krotkim czasie oczywiscie sie rozdzielilismy, ja szlam dzielnie za Walczakiem a gdy zorientowalam sie ze jego jzu nie ma przede mna, okazalo sie rowniez ze naszej grupy za mna rowniez nie ma. Chyba nie jeste, jednak fanem samotnego wedrowania, zwlaszcza w miejscu, w ktorym jestem pierwszy raz. Dotarlam do miasteczka Machu Pichcu i w sumie bylam zaskoczona, bo myslalam ze bedzie tam czekal na nas jeden hostel w ktorym wszyscy beda spac, a przywitalo mnie zwykle, duze, turystyczne miasteczko z mnostwem restauracji i hoteli. Nie majac pojecia gdzie mam sie udac, wloczylam sie po centrum, jakims cudem znajdujac przypadkowo Walczaka. Na rachunku z naszego biura nie znalezlismy nazwy hostelu,ale znalezlismy numer telefonu pod ktory, pani z pobliskiego hostelu zadzwonila i odnalazla nasze miejsce zbiorki. Samo miasteczko slynie jeszcze z goracych wod termalnych, wiec zapowiadala sie fantastyczna wycieczka. By dostac sie na ruiny, mozna wybrac sie autobusem albo wyruszyc na piechote. Autobus o godzinie 5ej, a wymarsz kolo 4.30. Szczerze, to bardzo chetnie bym sie wybrala na piechote, ale ze nie mialam towarzystwa, bo Walczak znow pedzilby jak szalony, a poznane dziewczyny wybieraly autobús, to rowniez wybralam sie z nimi. Ta decyzja w sumie uratowala moja wyprawe, bo obudzilam sie z rana z ogromnym zatruciem pokarmowym i w zyciu bym tam nie doszla na nogach. A tak po nafaszerowaniu sie tabletkami, wypiciu hektolitrow cocacoli, dziewczyny wpakowaly mnie do autobusu. W sumie dzieki nim, wybralam sie jednak na wycieczke, bo ja  na prawde nie mialam ochoty sie nigdzie ruszac. W momencie wejscia do tego miasteczka zapomina sie o wszystkich dolegliwosciach, bo robi niesamowite wrazenie. Po opowiesciach przewodnika, jest sie jeszcze bardziej zdumionym, jak wszystko podczas budowy bylo przemyslane. Lokalizacja, materialy budowlane, sposob budowy, czy nawet fakt w jaki sposob rozrozniali pory roku. Mielismy caly dzien na zwiedzanie, jednak po wycieczce z przewodnikiem poleglam na jednym z tarasow i tam zdychalam do momentu, kiedy ochrona Machu zasugerowala, ze powinnam sie stamtad usunac, bo nie wygladam za dobrze. Pomimo calej mojej choroby, uwazam, ze mialam najlepsze miejsce na moje cierpienia, bo nie kazdy moze zdychac w ruinach Machu Pichcu 😀 O ciekawsza relacje i wiecej wrazen, pytajcie Walczaka, bo gdy ten faktycznie zwiedzal wszystko i fascynowal sie otoczeniem i robil miliony zdjec, ja zdecydowalam sie wrocic do hostelu i spedzic w lozku kilkanascie kolejnych godzin, omijajac przez to wizyte w wodach termalnych.

Po powrocie do Cusco, zostalismy tam ze wzgledu na weekend, ktory zawsze slynie z wielkiej fisety na ulicach. Parady, tance, koncerty, impreza, stragany- wszystko dlatego, by swietowac weekend! Tutaj mielismy okazje skosztowac tamtejszego przysmaku, czyli jak myslelismy – szczura nadzianego na patyk od szaszlyka. Jednak pozniej okazalo sie, ze chyba byla to swinka morska haha. No dobra, nie odwazylismy sie tego zjesc i standardowo posilek zakupilismy w hali targowej. Podczas jedzenia, podeszla do nas inna turystka i spytala czy nie obawiamy sie tu jesc, ale zajadajac sie tymi pysznosciami nawet nie mielismy ochoty jej nic odpowiadac 😀 Po fiescie, wsiedlismy do autobusu i wyruszylismy w strone Limy. Lima mialabyc tylko miejscem przesiadkowym, bo glownym celem bylo wybrzeze, ale po ponad 20godzinach w autobusie zrobilam bunt i wyszlo, ze spedzilismy w stolicy 2 noce. Udalo nam sie znalezc przefantastyczny hostel, z pokojem w ktorym chyba bylo w sumie 16 osob. Caly hostel jednak byl przepelniony podroznicza atmosfera, mozna bylo dowiedziec sie wszytskiego I skorzystac z super happy hour na barze probujac przy tym lokalne drinki jakim bylo np. Pisco Sour. Z przewodnikiem z hostelu wybralismy sie nad ocean, ktory byl chyba tam najwiekszym rozczarowaniem. Czarny piasek, brak plazy I pobliska droga nie zachecala ani do plazowania, ani do surfowania tam ! W miedzy czasie poznalismy kolejnego Polaka (pozdrowienia dla Pawla ! 😀 ), ktory to wybral sie na zwiedzanie Peru, wiec jak w sumie sie nas wszystkich podsumuje to troche nas  w tej Ameryce Poludniowej jest ! no dobra, moze z 10ciu  w sumie spotkalismy haha. Tylko szkoda, ze kazdy z nas albo zarabial za granica na taka podroz, albo po prostu nie mieszka w kraju.

Lima sama w sobie przypadla nam bardziej do giustu niz kazda inna stolica. Mieszkalismy w historycznym centrum, wiec toczeni bylismy przez wszystkie zabytki I miejsca wazne do zobaczenia. Wieczorem na zakonczenie naszego pobytu wybralismy sie do parku fontann, w ktorym to znajdowalo sie kilkanascie przeornyzh, przeogromnych I przekolorowych fontann, ktore przeplatane byly specjanymi pokazami z dodtakiem muzyki I swiatel. W Limie akurat bylismy w dniu dziecka, wiec z tej okazji, postanowilismy swietowac nasz dzien udajac sie do restauracji, ktora slynela z najlepszego sevitche w miescie. Okazalo sie, ze byl to najpyszniejszy dzien dziecka jaki mialam, bo pomijajac fakt, ze nigdy wczesniej nie jadlam sevitche, to to bylo najpyszniejsze na swiecie !

Kolejnym przystankiem, byla wymarzona przez nas Mancora.  Od razu po przybyciu, zabukowlaismy pokoj na 3 noce z mozliwoscia przedluzenia, bo wiedzielismy ze jak zaczniemy leniuchowac, to bedziemy mieli problem z zaprzestaniem! Wysiadajac z autobusu, rzucili sie na nas tubylcy oferujacy taksowki, zakwaterowanie, narkotyki i wszystko inne co tylko mozna bylo sobie zazyczyc.Z calej oferty wybralismy jedynie taksowke, gdyz nie moglismy sie oprzec przejazdzce tuk tukiem, czyli motorem z przyczepka, ktory sluzul za taksowke.

W Mancorze spedzilismy w sumie fantastyczne dni, typowo wakacyjne, czyli plaza, dobre ryby , fantastyczne towarzystwwo i niesamowite imprezy. Zaliczylismy poparzenia sloneczne, surfowanie, plywanie na bananie, imprezy na plazy, picie z kokosa, plywanie w przeogromnych falach oceanu! Pogoda byla wymarzona, slonce swiecilo az za mocno kazdego dnia, ale dzieki temu w koncu przestalismy wygladac jak albinosi.

Po tylu dniach wloczenia sie z plecakiem, po zimnych i dziwnych miejscach, moment w ktorym polozylismy sie nad oceanem z drinkiem w reku i hamburgerem ze swiezo smazona ryba, nalezal do najlepszych jakie moglam sobie wymarzyc. Potem pryszedl czas na surfowanie i stwierdzam, ze chyba musze przeniesc sie nad ocean, by moc kazdego dnia lapac fale na desce! Co prawda, byla to tylko jedna lekcja i byl caly czas ze mna instruktor, ktory krzyczal kiedy wstawac i lapac fale, ale zdizwilam sie, ze przyszlo to tak latwo i udalo sie za pierwszym razem a potem juz za kazdym kolejnym! Chyba to znak, ze powinnam zostac surferem. No dobra, nie moglabym nim byc, bo nie bylam w stanie przy pomocy swoich super miesni wyplynac w glab przez fale, wiec zanim zostane tym surferem, chyba musze troche przypakowac 😀

W sumie, to ciezko a nawet bardzo ciezko bylo wyjezdzac z tego miejsca. Mielismy tam swoje stale ulubione miejsca, gdzie chodzilismy jesc, inne gdzie chodzilismy pic a inne gdzie chodzilismy na impreze. Panie kelnerki i barmanki cieszyly sie na nasz widok i chetnie z nami rozmawialy, poczuc mozna sie bylo jak u siebie! Na sama mysl o ponownym zalozeniu plecaka na plecy i wyruszeniu w zimniejsze i znowu obce rejony, robilo mi sie zle, no ale ze czasu coraz mniej to nie mielismy wyjscia i zakupilismy kolejne bilety i przekroczylismy granice z Ekwadorem. W momencie, gdy na granicy otrzymalam kolejna pieczatke w paszporcie, az chcialo mi sie plakac, bo wiedzialam ze to juz ostatnia jaka mi przybija podczas tej podrozy.

Dodaj komentarz